Przejdź do treści

Świąteczny front.

  • przez

Okres przedświąteczny, bardzo wyraźnie dzieli nasze społeczeństwo na dwie grupy. Na kobiety i mężczyzn. I nie chodzi tu o jakieś subtelności w wyposażeniu danej płci. To akurat co bardziej spostrzegawczy mogą sobie doceniać przez resztę roku. Święta powodują, że nasza, męska cześć zostaje uprzedmiotowiona do roli silnika przy wózku w supermarkecie.

Na pierwszy rzut oka widać, że podstawowym zajęciem faceta jest nadążenie wózkiem za, będącą w pasji przedświątecznej połowicą, która rozgorączkowana, rozgląda się po markecie jak Żydzi po Ziemi Obiecanej. W związku z tym, że systematyka zakupów przeciętnej kobiety wymaga odwiedzenia tej samej półki, minimum trzykrotnie – liczba kilometrów dla przeciętnego samca-silnika jest znaczna.

Kobieta nie zwraca uwagi na to, że jest wózkowy korek, że akurat trudno przejechać między słupem a półką, że…
Ogólnie, na nic nie zwraca uwagi.
Jedynym godnym zainteresowania obiektem jest TOWAR.
I to nie jakiś konkretny…
Po prostu żądza zakupienia czegoś wybija się jako imperatyw. I nie ma przebacz !

Posunąłbym się nawet do teorii jakiegoś wpisu genetycznego. Stąd to całe ciumkanie, chrumkanie, mruczenie, cmokanie, wzdychanie i przewracanie oczami przy KAŻDEJ półce i KAŻDYM towarze.
W dodatku wygląda to jakby market nawiedzili wyłącznie niewidomi, bo przecież trzeba wszystkiego dotknąć, poobracać, powytrząsać i powąchać. Potem odłożyć i zapomnieć.
Ciekawy jest wyraz oczu kupujących pań. Taki jakiś „na wskroś”. Niby patrzy na ciebie a masz takie uczucie jakbyś był przezroczysty i jej wzrok przechodził na towar za tobą.

Albo jeszcze lepiej:
– Stasiu, wolisz czerwone czy niebieskie?
I zanim Stasiu zdąży nabrać powietrza w płuca – bierze zielone i leci dalej.

Po pewnym czasie waga wózka zaczyna być niepokojąca i wprost proporcjonalna do liczby straconych przez faceta kilogramów.
Kiedy już ze względów czysto technicznych trzeba skończyć zakupy, bo do wózka już nie zmieści się nawet paczka fajek, kobieta z krwawiącym sercem ustawia się w najdłuższej kolejce do kasy…
I tu, ci wybrani przez dobry los, mogą przez chwilę poczuć się na powrót uczłowieczeni:

(Tekst z dużą dozą pewności  – autentyczny)

Panienka przy kasie:
– Siedemset pięć i dwadzieścia siedem groszy.

Ona:
– Daj mi siedemset. Resztę to ja już mam…

On nawet nie dyskutuje, tylko zrezygnowany podaje kaskę…

Koniec z wózkiem.
Teraz nasza nowa, przegrana rola – Maszyna Do Pakowania.

Nie ma takiej możliwości, żeby zgadnąć co powinno trafić do kolejnej torby plastikowej.
Jak nie włożysz to:
– Ej, ej, no co ty robisz. Włóż to ciamajdo tutaj, bo wszystko pognieciesz albo potłuczesz…

Po spakowaniu do pełna stu czternastu toreb – w zasadzie prawie koniec. Pozostaje jeszcze „tylko” dociągnąć to wszystko do samochodu. Już bez wózka… Taka przedświąteczna, marketowa Golgota. Wygląda przy tym człowiek jak burłak znad Donu. Po drodze, oczywiście trzeba jeszcze tylko wejść na wszystkie stoiska, sklepiki, butiki – po kolei.

I gdy już człowiek czuje smak nadciągającej Wolności, gdy już widzi oczyma wyobraźni swój ulubiony fotel, kawkę, papieroska i klawiaturę kompika…

– Ty !!!…
Nie kupiliśmy ziemniaków! No ładnie! Widzisz, tak to jest…
Też mógłbyś cokolwiek pamiętać a nie tylko łazisz jak lunatyk za tym wózkiem.
Wszystko na mojej głowie – skaranie Boskie z takim chłopem!

No, i czujesz, ja ci mroczki przed oczami, fruuu…
Jak gul pod kołnierzykiem, jeb!
A ciśnienie 140/260.

(…)

Jedziesz po tym parkingu i widzisz jak zbliża się betonowy słup…
I może to dziwne, ale jakoś nie robi to na tobie specjalnego wrażenia…

Udostępnij wpis innym: