(wpis z dupy wystrzelony)
Jako, że mieliśmy, z moim braciszkiem, sprawy do obgadania, umówiliśmy się, po mojej pracy, na Placu Bankowym.
Męski uścisk dłoni i proponuję, żebyśmy poszli do niedalekiej knajpy, o nic nie mówiącej nazwie EL POPO. Mój brat zmarszczył czoło, podumał przez chwilę, zasępił się i powiedział, że może będzie lepiej jak pójdziemy do innej.
Na moje pytanie o jego reakcję, opowiedział mi historię mrożącą krew w hemoroidach. I to określenie nie jest wcale takie bez sensu, w świetle dalszych wyjaśnień.
Albowiem…
Za słusznie minionych lat (tak zwanej komuny) brat służbowo pojechał do Holandii (obecnie: Królestwo Niderlandów). Ojczyzna wyposażyła go, na ten cel, w 32 guldeny (waluta przed euro) bilet w dwie strony do i z Amsterdamu oraz życzenia sukcesów na drodze rozwoju osobistego, bo brat pojechał poprzyglądać się pracy tamtejszej policji. Te 32 guldeny, to była cała potęga finansowa jaką dysponował, na cztery dni. Piszę o tym nie bez przyczyny.
Albowiem…
Brat na fali wolności i pełnego nieskrępowania socjalistyczną moralnością, zapałał obejrzeć sobie film. Ale taki, których w ojczyźnie raczej nie bywało.
Bez zbędnych szczegółów – poszedł do kina porno.
Siedem guldenów wysupłał na bilet – płacząc niemal przy tym.
Bo jak na złotówki, to lepiej nie przeliczać.
Zasiadł na prawie pustej widowni i…
Film nazywał się EL POPO.
To, akurat nic mu nie mówiło, bo niby co miało mówić.
Łyso zrobiło się bratu, jak w jednej z pierwszych scen (po jakichś wstępnych umizgach) aktorka postawiła aktorowi klocka na klacie.
I tak do końca tej produkcji!
Brat przesiedział w osłupieniu cały film. Przesiedział cały, bo zapłacił te siedem guldenów, to przecież nie wyjdzie!
Był dzielny, jak na prawdziwego Polaka przystało i nawet się nie zrzygał, choć (nie wiedzieć czemu) chusteczki były przy każdym fotelu.
Ale trauma została.
(…)
Nie poszliśmy do knajpy EL POPO.