Przejdź do treści

Mój obmodlony brat.

  • przez
Jako, że jakiś czas temu, znęcałem się (lekko) nad czarnymi z KK: TUTAJ,

żeby było pluralistycznie, pociągnę po starozakonnych. 

Mój młodszy brat, Maurycy, zapałał żądzą nawiedzenia Izraela. Pomysł dobry, bo kraj (optycznie) ładny a i młode Żydówki, to po prostu sam cymes. Pomysł zrodził się, prawdopodobnie, z nudów i faktu, że mój brat (w przeciwieństwie do mnie), nie umie usiedzieć spokojnie na dupie.
 
Rodzinnie, to jesteśmy raczej gojami. A przynajmniej w takim stopniu, jaki wynika z moich (hm…) naukowych dociekań: TUTAJ.

Tak więc, wycieczka nie miała charakteru sentymentalnego ani (broń dowolny panie boże) wywiadowczego – w celu szukania przodków lub schedy po nich.

Wśród wielu miejsc, w które udał się mój brat, nie zabrakło oczywiście, Ściany Płaczu.
Dla tych mniej kumatych.
Ściana Płaczu, to taki kawałek muru z (podobno) Świątyni Jerozolimskiej, która została zburzona w zamierzchłych czasach.

No, i właśnie ta ściana pełni dość specyficzną rolę.
Każdy może sobie tam podejść i wetknąć (w szczelinę) karteczkę z postulatami do pana B. odnośnie swojej egzystencji na padole lub z innymi roszczeniami – mniej lub więcej mętnymi.

Wieczorem, przychodzi ekipa sprzątająca, wydłubuje te karteczki i gdzieś tam je pali.
W związku z tym, pan B. musi się dosyć spieszyć, zanim mu to wszystko zwiną i anieli wezmą wszelkie pobożne życzenia.
Czy to działa, czy nie – zdania są różne.
Ci z długimi pejsami mówią, że tak. Inni robią różne miny i się nie wypowiadają zbyt konkretnie.

Jako, że mój brat żadnej, gustownej karteczki sobie nie przygotował, została mu rola gapia.
No, więc stoi i się gapi.

Okazało się jednak, że istnieje alternatywna (do karteczek) metoda dogadania się z panem B.
Bo, oto nagle…

Po pewnym czasie, podszedł do niego jakiś młody z pejsami, odziany na czarno, w kapeluszu i półgłosem zaczął kusić:

– Szanowny panie, mój znajomy (tu gest w kierunku jednego z „zawodowców” kiwających się pod ścianą) może się, za ciebie, pomodlić jedynie za 100. szekli.

Mój brat ma (na szczęście) trochę instynktu samozachowawczego, więc:

– Ale ja nie mam 100. szekli.

Młody zafrasował się lekko, ale poleciał do swojego znajomego.
Tego od modlenia.

Po chwili:
– Ale ty masz szczęście. On może się, za ciebie, pomodlić za 50. szekli.

Brat:
– Ale ja nie mam 50. szekli.

Młody zadumał się (widocznie) nad ludzkim ubóstwem i:
– A ile ty masz tych szekli?

– Mam 10. szekli.

Młody pokiwał głową i poleciał pod ścianę.
Wrócił szybko z radosną nowiną:

– Ty jesteś w czepku urodzony. On się pomodli, za ciebie, za te 10. szekli!

Jako, że już bardziej nie było sensu naciągać stosunków międzynarodowych, mój brat wręczył młodemu te 10. szekli. 

Trudno powiedzieć, jakie przełożenie, na żywot mojego brata, miała ta modlitwa, ale…
Samochód go nie przejechał, samolot doleciał na Okęcie, nogi nie złamał…

O czym donoszę z nadzieją, że część błogosławieństw (no, niechby chociaż za 2. szekle) spłynie na mnie, jako na rodzonego brata Maurycego.

Jak to mówią – AMEN.

P.S.
Konwersacja odbywała się po polsku.
Tam, nawet jakbyś gadał w inuktitut (język Eskimosów), to i tak się dogadasz!

P.P.S.
W przypadku, jakby ktoś z Was chciał skorzystać z podobnej usługi – mam dla Was świetną wiadomość.
Nie musicie latać do Izraela!
Za jedyne 50. złotych, mogę się (profesjonalnie) za Was pomodlić.
Biorąc pod uwagę oszczędność na biletach lotniczych, to jest całkiem dobra cena!
Niestety, faktury również nie wystawiam.

 
0006NXBE91HA1AE4 C122 F4

Udostępnij wpis innym: